Monika & Wiola
List od Moniki Kazimierczak - węzłowej wolontariuszki misyjnej
Dodano: 2 grudnia 2012 | « powrót
Moi drodzy,
Minął już drugi miesiąc naszej misji w City of Hope. Teraz dopiero doświadczamy, że misja to codzienne zmaganie się z trudnościami. Codzienna walka ze słabościami i niemocą jaka nas dopada. Misja to przede wszystkim ciężka praca a zabawa z dzieciakami to tylko dodatek. Wiedzcie, że praca na misjach to jedna wielka lekcja pokory. Jeśli myślicie, że na misji jest się kimś albo słyszymy słowo ,,dziękuje’’ to wcale tak nie jest. Codziennie uczymy się akceptować rzeczy i sytuacje, które na zdrowy rozsądek są nie do zaakceptowania. Gdyby nie nasza wspólna modlitwa i eucharystia już dawno chciałybyśmy wracać do Polski. Jesteśmy zdane na siebie i często bezradne. Codziennie uczymy się, że im trudniejsze dziecko tym bardziej trzeba je kochać i akceptować mimo wszystko. A jakie są nasze dzieci?
Masija ma 7 lat I jest w City of Hope dopiero kilka tygodni. Ich matka jest ciężko chora, ojciec nieznany… Masije od początku ujmuje mnie swoją błyskotliwością i humorem. Każdego dnia pyta mnie się czy ją kocham i czy usiądę koło niej na studying time i będę patrzyła jak pisze literki.
Joice nosi na ramieniu torebkę zrobioną z pudełka po proszku do prania. Kiedy rozwiązuje zadania z matematyki i zabraknie jej paluszków do liczenia u rąk, liczy również na paluszkach u nóg. Kiedy wracam wieczorami do swojego domku, podbiega do mnie owija swoje nóżki i rączki wokół mnie niczym małpka i błaga mnie abym zabrała ją do swojego domku.
Alice jest moją perełką i ma
najpiękniejszym uśmiech na świecie. Kiedy siedzi koło mnie na
mszy świętej i nadchodzi czas Komunii, mawia: Monika, czas na
jedzenie :)
Natomiast Towanda podczas zajęć chowa się pod stołem i zjada moje ołówki z prędkością światła. A Teresa ciągle wsadza małą Adashę do beczki. Victoria lubi niespodziewanie wskakiwać mi na plecy. Anna ciągle obraża się i chowa się w szafie abym jej nie znalazła. Malama bije młodsze dzieci pomimo moich interwencji. Kaleb jak się zdenerwuje rzuca kamieniami, ostatnio zbił lampe przy naszym domku. Ifimia nigdy nie przychodzi na poranną naukę czytania, Anita ciągle wyśmiewa się z nas…
Każde dziecko to osobna trudna historia. Często w naszej niemocy, zapominamy o tym, że każde dziecko jest błogosławieństwem i darem od Boga. Przypominamy sobie to dopiero gdy poznajemy ich przeszłość. Dzieci te cierpią nie tylko na brak miłości rodzicielskiej ale krzywdzone były latami zarówno fizycznie i psychicznie. I z takim bagażem trafiły do City of Hope…
Na początku grudnia wybieramy się z naszymi 53 dziewczynkami w odwiedziny do sąsiedniej misji w Lufubu oddalonej o 1000 km. Wracamy po kilku dniach, następnie dziewczynki jadą na święta do swoich rodzin. Szkoła na naszej misji również będzie zamknięta gdyż rok szkolny kończy się w listopadzie. Tak więc my będziemy miały okazję aby trochę wypocząć. Czasami jesteśmy tak zarobione w tej naszej codzienności, że zapominamy że jesteśmy w Afryce. Przypominamy sobie dopiero jak nie mamy ponad dobę prądu i wody. A karaluchy wielkości pięści i jaszczurki biegają po naszym domu tak szybko, że złapanie ich graniczy z cudem. Ale Wiola kocha wszystkie stworzenia tak bardzo, że nawet karaluchy są u nas w domku mile widziane. Ponadto mamy węża kobre za naszym domkiem:). Prosimy o modlitwę i pozdrawiam Was bardzo serdecznie z ciągle upalnej Afryki
Monika&Wiola
City
of Hope, Lusaka, Zambia
Komentarze
Ilość komentarzy: 0